Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Marbra“ sylaby powstały z początkowej litery, mojego imienia i nazwiska Brasina. Ponieważ ja umieram, ty podejmiesz depozyt.
— Ja?
— Tak! W znajdujących się tam papierach, łatwo odnajdziesz, co stanowiło moją własność, a co Brasina! Moją, zabierz sobie! Słusznie ci ona się należy...
Ależ! — zaprotestował, bo wcale nie uśmiechał mu się ten spadek.
— Nie przerywaj! Nie mam ani bliższych, ani dalszych krewnych! Mieszka w Warszawie, pewna moja kuzynka, lecz nie wiem co się z nią stało! Ty sobie zabierz i uczyń z tem, co chcesz! A Schultz, gdy powiesz mu wszelkie szczegóły i wymienisz hasło, napewno nie będzie ci robił żadnych trudności! Zresztą, weź ten pierścionek — tu zsunęła z palca dziwnego kształtu sygnet — to przekona go ostatecznie...
— Kiedy... — niechętnie obracał w palcach pierścień.
— Natychmiast schowaj i słuchaj dalej,, bo sił mi już nie wystarcza... Teraz, wiedz, jak masz stąd uciekać.
— Z tego pokoju można uciec? — zawołał, czując, że wstępuje weń nowa otucha. — Przecież, te zbiry zamknęły nas podobno i krążą dokoła domu...
— Tak! Ale znajduje się tu potajemne przejście.
— Potajemne przejście?
— Urządził je Brasin, na wszelki wypadek! Tuż, koło pieca znajduje się sprężyna. Jeśli ją naciśnąć, otwierają się drzwiczki, a dalej mały korytarz... Tym korytarzem wyślizgniesz się z willi...
— Ach!
— Tym korytarzykiem wydostaniesz się, poza obręb domu i miejmy nadzieję, że żaden z tych zbirów cię nie wypatrzy! Oto, dla czego, przedtem ociągałam się z ucieczką, bo sądziłam, że wykorzystamy dogodną chwilę i znikniemy potajemnem przejściem...

— Pani! — zawołał, do głębi poruszony — jeśli istnieje ta możność ratunku, to ocalmy się oboje! Zbyt

95