Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w poprzednio zdobytą gotówkę, tu we dwie pragną się zabawić. Drugie raczej nasuwało się przypuszczenie, bo panienki obstalowawszy kosztowne trunki i potrawy nie rozglądały się po sali, obojętne na otoczenie, wciąż papląc do siebie o czemś bez przerwy. Napewno nie podsłuchiwałby ich rozmowy Den i nie starał się wedrzeć w „zawodowe” sekrety, lecz urywki jakie go dobiegły, zmusiły do uwagi i zastanowiły mocno.
Czyżby się przesłyszał? Nie... Najwyraźniej przy sąsiednim stoliku padło nazwisko Kirsta... Ten sam? Zamordowany awanturnik? Tak: o nim rozprawiano niewątpliwie a dziewczyny nie tłumiły nawet swych głosów, nie przypuszczając, że kogokolwiek zaciekawią te zwierzenia...
Den pochylił się lekko do przodu.
— Więc tak się kochałaś w tym Kirście? — powtarzała siedząca twarzą do detektywa, szczupła o utlenionych włosach blondynka. — Morowy miał być chłop i niezwykle hojny...
— Kochałam, jak nigdy dotąd... — odparła jej towarzyszka, odwrócona tyłem, tęga nieco brunetka, której ładny, trochę zmysłowy profil Den mógł tylko rozróżnić. — Forsy miał huk, ale obchodziło mnie to mało...
— Ty nie leciałaś na forsę, Irma? Toć gadali o nim, że pan z panów!

— Kirst, pan z panów? — roześmiała się nazwana Irmą. — Dobrześ trafiła, Lola... Kiedy nie żyje, szczerze tobie powiem... Swój... Nasz, równy chłop, choć udawał zagranicznego frajera.

88