Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ślone przypuszczenie, tyczące się pani Kińskiej... Doprawdy niema szczęścia... Porzucił w Warszawie sprawę również ciekawą, niezwykłą sprawę, nie mogąc jej wyświetlić, aby przybyć do Podbereża i natknąć się na zagadkę, jakiej jeszcze nigdy w praktyce nie przytrafiło mu się napotkać.
— Psia krew...
Długo siedziałby Den, pogrążony w niewesołe dumanie, gdyby...
Gdyby, raptem nieokreślone przeczucie, jakto nieraz już mu się w życiu przytrafiło, nie ostrzegło o niebezpieczeństwie.
Drgnął, doznawszy wrażenia, iż ktoś znajduje się po za nim.
Niemożebne!
Obejrzał się szybko. Wpierwszej chwili wśród gąszczu otaczających go drzew i krzaków, nie mógł nic rozróżnić. Lecz nagle śród listowia spostrzegł niby parę oczu, wlepionych weń z nienawiścią.
Zwierz? Człowiek? Może się pomylił?...
Zerwał się na nogi, błyskawicznie chwytając za kieszeń, w której spoczywał browning.
Ślepia znikły.
Wszystko to trwało jedną sekundę. Trwało tak krótko, że doznał wrażenia, iż uległ halucynacji. Lecz znów posłyszał cichutkie trzasnięcie gałęzi. Czyżby ten co obserwował, odchodził?
Jednym susem detektyw, bez namysłu, skoczył w krzaki. Zdala mignęła szara plama.

— Stój, bo strzelam! — zawołał.

67