Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziś niewiele umiałbym ci powiedzieć... Zaczekaj... Skoro powrócę...
Podbereski skrzywił się, niezadowolony.
— Sądziłem, że większe masz zaufanie do mnie...
— Tu nie o zaufanie chodzi...
Może, mimo wyraźnej niechęci detektywa do zwierzeń, dalej męczyłby go Fred i prosił, gdyby nie niespodziana przeszkoda.
Z za okna, odezwały się dźwięczne, kobiece głosy:
— Gdzie panowie się ukrywają?
Pani Kińska wraz z panną Wandą, widocznie wypocząwszy, zeszły do ogrodu, poszukując swych towarzyszów.
— Idziemy! — zawołał Podbereski, kierując się do wyjścia.
Den dał mu znak, aby chwilę się zatrzymał.
— Idź sam! — rzekł. — Nuży mnie obecnie towarzystwo! Zechciej uprzedzić panie o mojem wyjeździe. Pociąg odchodzi wieczorem...
Podbereski ze zniechęceniem machnął ręką.
— Ha, trudno... — odparł. — Ulegam twojej woli... i o nic już nie będę zapytywał...
Wyszedł. Niezadługo dobiegł Dena, jego głos, zmieszany z niewieściemi głosami.
Odetchnął.

Naprawdę nie miał siły wieść teraz nawet banalnej rozmowy. Udawać humor, czując się przybitym. Grać wraz z niemi komedję, unikając drażliwych tematów, podczas gdy te tematy wciąż nasuwały się uporczywie.

65