Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dano, sadziłbym, że to dobry żart... Niestety, widziałem na własne oczy...
Chwilę zapanowało milczenie.
— Cóż ty o tem wszystkiem sądzisz? — nerwowo zadał pytanie Fred.
Den bezradnie wzruszył ramionami.
— Wciąż zadajesz pytanie, na które nie umiałem dać odpowiedzi! Jako detektyw czuję się bezsilny niczem małe dziecko, jako człowiek... głupieję... Nie wierzyłem dotychczas w sprawy nadprzyrodzone, obecnie, mimo iż cały mój rozum przeciw temu się wzdryga, uwierzyć muszę.. Nadzwyczajne! Zjawy pragną nas ludzi żywych mordować?... Wypadnie przyjąć przypuszczenia twego stryja, pana Karola... Znasz je chyba?
— Znam... Zmam...
— Twierdzi, że czasem umarli nawet po latach pragną mścić się z za grobu...
— Twierdzi, że Symeon Podbereski, skrzywdził bardzo, czy nawet zamordował sąsiada... Duch więc jego przybywałby teraz, chcąc na potomkach wroga wymierzyć sobie sprawiedliwość...
— Tak... tak — mruknął Fred — nieraz słyszałem te brednie stryja! Lecz...
Lecz?
— Czy... czy... — Fred powoli wymawiał wyrazy — Czy ty taki spostrzegawczy, przez cały czas pobytu u nas nie wpadłeś na inny trop, mogący „djabelstwa” prościej wytłomaczyć?
— Inny?

Detektyw zastanawiał sie chwilę, nie wiedząc, jak

61