Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

około lasu, a wspólnik nie przybywał. Nagle ujrzał pogoń. Nic nie rozumiejąc z tej sceny, doszedł tylko do wniosku, że znów wyprawa została udaremniona, a kto wie, pan Karol może umyślnie organizuje pościg, byle go z okolic Podbereża wypłoszyć. Bo któż prócz nich wiedział o „skarbie”? Rozgniewany do najwyższego stopnia, postanowił panu Karolowi papiery odebrać, zemścić się i nadal działać sam. Napadł więc na niego, zbił i wyciągnął portfel... Na szczęście, nie było tam „Statutu”, o który mu najwięcej chodziło... Zabiłby nawet pana Karola, chcąc usunąć niedogodnego wspólnika i świadka, gdyby nie wasza pomoc... Oto, w jaki sposób, według mojego mniemania, rozegrały się wypadki wczorajszego wieczoru...
— Dobrze! — wykrzyknęła Wanda, której oczy iskrzyły się zaciekawieniem. — Doskonale... Lecz skądże stryj znalazł się dziś z powrotem w towarzystwie Zielińskiego, w djabelskiej komnacie...
Den zastanawiał się chwilę.

— Znów snuć muszę domysły! — rzekł. — Przypuszczam, iż odbyło się to następująco... Pan Karol, porządnie obity i przerażony napaścią, doszedł do wniosku, że musi zobaczyć się z Zielińskim i wszystko wytłumaczyć, gdyż ten gotów czyhać na jego życie powtórnie... Zieliński zatrzymywał się zazwyczaj w pewnej karczmie, w pobliżu Podbereża i tam pan Karol postanowił go odszukać. Zastał go w samej rzeczy, gdyż Zieliński niezwykle odważny, choć mógł się spodziewać, że po wczorajszej strzelaninie poszukuje go policja, bawił w karczmie, zamierzając w nocy sam

230