Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to nosiło wszelkie cechy prawdopodobieństwa... Nikt ze służby w sprawę nie jest zamieszany, a ze śmierci Zielińskiego władze ucieszą się bardzo i nasze tłomaczenie im wystarczy... Źle może czynimy osłaniając wspólników, raczej wspólniczki bandyty, lecz...
— O nasz honor rodzinny chodzi! — zawołał Fred. — Ratujesz nas podwójnie... Ale ktoby przypuścił, że stryj...
Do rozmowy wtrąciła się Wanda.
— Obszukałam pokoje — rzekła. — Nigdzie znów go niema... A pozostał wszak w djabelskiej komnacie... Uciekł?
— Uciekł! — mruknął Den. — Tem lepiej się stało... Oby nieprędko się zjawił... Przestańmy chwilowo zajmować się panem Karolem... Poważniejsza sprawa nas czeka.
— Poważniejsza...
— Jedziemy natychmiast do Litycz?
— Co? O drugiej w nocy? — zdumiał się Fred. — Chyba żartujesz... Zaczekajmy do jutra.
Den potrząsnął głową.
— Niestety — dziwna nuta zabrzmiała w jego głosie — nie mamy chwili do stracenia... Obawiam się, że się tam stało nieszczęście.



204