Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uszło mojej uwagi jej zmięszanie, gdym o nim wspominał, zarówno pierwszym razem, jak i dziś przy obiedzie.
Teraz zmięszała się naprawdę — a gdy Den mówił o kolorze włosów, jakby machinalnie dotknęła swej fryzury, czerwieniąc się przytem mocno. Den przypuścił decydujący atak.
— Proszę się więc nie zapierać, a powiedzieć, jakie panią łączą z nim stosunki!
Lecz ona odzyskała panowanie nad sobą i głosem stanowczym odrzekła, patrząc mu prosto w oczy;
— Na to pytanie odmawiam odpowiedzi!
Wzruszył ramionami.
— Odmawia pani? Więc nie zaprzecza... No... no
Ładna miłość do Freda... Ukrywa pani przestępcę, który chciał wtargnąć do jego domu...
— Nieprawda...
— Ale potrafię Freda ocalić! Pani musi z nim zerwać...
Oczy jej zaiskrzyły się gniewem.
— Zbyteczna rada!... Wczoraj mu oświadczyłam, że nigdy nie zostanę jego żoną... Czy panu to wystarcza, panie Den...

Detektyw naprawdę stracił cierpliwość. Każdy, najbardziej zatwardziały nawet przestępca, tak przypierany do muru, dawno przyznałby się, lub postarał znaleźć jakiekolwiek możliwe usprawiedliwienie swych postępków. Tymczasem z ust „wampirzycy” padały ogólniki, lub mętne i wykrętne frazesy, a ostatnie jej zdanie, iż odmawia informacji o osobie rudobrodego mężczyzny, wydało mu się więcej, niż nieprzyzwoite

163