Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie planuje w czasie przejażdżki, odnaleźć metodą dedukcji ostatnie ogniwo łańcucha — a w pałacu wciąż zanudzanoby go zapytaniami.
To też nie chcąc przeszkadzać robocie myślowej Dena, milczał, gdy razem w powozie dążyli do Litycz Milczał, mimo, że nudna mu się wydawała droga, a na końcu języka miał wiele palących zapytań. Chętnie zagadnąłby raz jeszcze, co sądzi Den o nocnym włamaniu. Zapytałby również, choć wypadki w djabelskiej komnacie, pod wpływem nowych wrażeń, zeszły na drugi plan, czy nie uzyskał detektyw w Warszawie cennych wskazówek, mogących na „czartowskie popisy” rzucić światło. Opowiedziałby może wreszcie, poczytując Dena, nie tylko za detektywa, lecz i przyjaciela o rozmowie z panią Kińską i jej niezrozumiałej decyzji, która bodaj trapiła go silniej, niźli inne przykrości...
Lecz nachmurzone czoło Dena, powstrzymywało go od zwierzeń i tak, prawie bez słowa, dojechali do Litycz.
W Lityczach przyjęła ich panna Wanda.
— O, powrócił pan Den! — wyrwał się jej głośny okrzyk radości na widok detektywa. — Doskonale! Przeczuwam nowe czaty na czarta!... A tyś, gdzie znikł od wczoraj? — zagadnęła brata.
— Jeździłem do Podbereża! — odparł. — Mieliśmy znów noc niesamowitych przygód...
— No... no... — aż klasnęła w dłonie. — Cóż takiego? Strachy...

— Nie, tym razem żywi ludzie... Posłuchaj.

147