Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szmer stawał się coraz wyraźniejszy, a pan Karol wyprężony niczem struna, starał się domyśleć przyczyny, jaka go wywołała.
— Cóż to?
Jeśli w pierwszej chwili sądził, że Fred obudziwszy się niespodziewanie wyszedł przed dom lub też który z dozorców nocnych krąży dokoła pałacu — rychło pojął, że dziwne dźwięki nie z tego pochodzą źródła.
Więc?...
Cichutko, na palcach, zbliżył się do okna — a wtedy wszystko stało mu się jasne.
Ktoś najwyraźniej wspinał się po rynnie, biegnącej tuż koło okna upiornej komnaty...
Duch? Nie! Duch dotychczas nigdy nie objawiał się na zewnątrz!
Tedy człowiek! Lecz jakiż cel miał ten człowiek, aby w podobny sposób się zakradać?
Włamywacz? Złodziej?
Tylko przestępca, bo przecież nikt inny nie wybrałby drogi tej, chcąc się dostać do środka pałacu.
Tak przestępca i to przestępca dobrze powiadomiony o miejscowych warunkach. Sądząc, że nikogo niema w domu, Fred nocuje w Lityczach, a pan Karol u rządcy, wspina się teraz po rynnie, aby się dostać do wewnątrz, bo nie zauważył dzięki zamkniętym okiennicom światła na parterze ani też blasku świec w djabelskiej komnacie, bo świece są ustawione na podłodze w lichtarzach bardzo nisko.

Lecz jakiż cel go sprowadza? To zagadnienie

125