Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słoniła nas całkowicie. Mogliśmy stamtąd obserwować wszystko.
— Jesteśmy doskonale ukryci! — pochwaliłem pomysł Lili. — Pragnę nie tylko ich przyłapać, ale i podsłuchać rozmowę. Również ciekawi mnie bardzo, czego szukają tajemniczy goście.
— Szczególniej, że swego czasu Relski przetrząsnął cały pokój i wszystkie szuflady w biurku. Wydawałoby się wprost niemożliwe, aby pozostało coś takiego, o czym nie wiedzielibyśmy...
— A jednak widocznie istnieje schowanko, o którym nie wiemy, gdyż inaczej nocne wizyty nie miałyby celu. Schowanko nie łatwe do odnalezienia, skoro zjawiają się kikakrotnie, chcąc dostać się do niego. Muszą przybyć dzisiaj, gdyż wczoraj nie zabrali czego potrzeba...
— Słusznie!
— Teraz zachowajmy ciszę.
Zamarłem w oczekiwaniu i słychać było tylko nasze oddechy. Staliśmy dość długo i wielki zegar w stołowym pokoju wydzwonił naprzód dwanaście uderzeń, a później kwadrans po północy.
Znów, mimowolnie nasuwały mi się refleksje. Podobnie swego czasu oczekiwałem na szefa i w podobny sposób liczyłem uderzenia zegara. Lecz, jeśli wtedy czułem do siebie mimowolne obrzydzenie, teraz stałem obok Lili, aby walczyć nie tylko dla siebie, ale dla niej i o nią.
Nic nie mąciło ciszy.
— Czy przyjdą? — wyszeptałem z powątpiewaniem.

— Słyszy pan? — raptem uścisnęła mocno moją rękę.

148