Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czemuż nie zawiadomiła pani o tym wszystkim komisarza Relskiego? — zapytałem.
Rączka jej, która wciąż spoczywała w mojej dłoni, drgnęła lekko.
— Miałam swoje powody!
— Jakie?
— Za wcześnie o nich mówić, wolałabym, żebyśmy przychwycili włamywaczy na gorącym uczynku.
— Nie pojmuję!
— Czyżby pan się bał? — zapytała i odsunęła się lekko.
Na szczęście, w pokoju panowały ciemności. Musiałem mieć mocno głupi wyraz twarzy.
— Wcale nie boję się! — zaprzeczyłem żywo — Tylko...
— Skoro pan nie boi się, to proszę o nic więcej nie zapytywać.
— Miałem tylko wątpliwości, czy we dwójkę damy sobie z nimi radę.
— Musimy sobie poradzić! Zaopatrzyłam się również w broń. Żałuję, że wczoraj nie miałam browninga.
Chłodna stal dotknęła mojej ręki. Podziwiałem tę dzielną i niezwykle odważną dziewczynę. Nie śmiałem jej dalej zapytywać, ani w jaki sposób zdobyła browning, ani czemu w tajemnicy przed Relskim pragnie pochwycić zbrodniarzy. Była uzbrojona, byłem spokojny.

Znów podniosłem jej rączkę do ust. Co za hart ducha! Inna załamałaby się dawno śród tylu niebezpieczeństw, grożących w tym ponurym domu. Lili walczyła do ostatka, w nadziei na zwycięstwo, osaczona ze wszystkich stron. Czasem musiało ją jednak

145