Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czymś, po czym bez słowa raz jeszcze potrząsnął moją rękę i opuścił pokój.
Gdy odszedł, nie mogłem usiedzieć na miejscu Czyżby to było możliwe? Mieliśmy odnaleźć Annę Kolb, którą komisarz Relski i tylu policjantów próżno poszukiwali od trzech miesięcy. Co za sensacja! Może odszukać dokumenty, dzięki którym Lili i ja odzyskiwaliśmy majątki? Nie, to warte było dziesięć tysięcy! Kochałem niemal teraz „szefa“ i prawie przykro mi było, żem na początku przyjął go tak niegrzecznie.
Powtarzam, nie mogłem usiedzieć na miejscu. To też pozostawiając niedokończony list do matki na stole, wybiegłem z pokoju, aby podzielić się z Lilą niezwykłą wiadomością.
Zbliżało się południe, a wrześniowy dzień był ciepły i słoneczny. Hotelik, w którym zamieszkiwałem, mieścił się przy jednej z bocznych ulic i od pałacyku Gerca dzieliła go dość znaczna przestrzeń. Pędziłem tedy, jak mogłem najprędzej, żeby co rychlej tam się znaleźć, gdy wtem na Hożej spotkała mnie nieoczekiwana przygoda.
Zdala spostrzegłem, że przed jedną z kamienic stoi jakiś jegomość i patrząc w górę, zawzięcie wymachuje laską. Mały, gruby, o wygolonej, nalanej czerwonej twarzy, wyłupiastych oczach, przysłoniętych amerykańskimi, w czarnej rogowej oprawie, okularami, figura jednym słowem tak pocieszna, że nie mogłem się pomylić.
— Radco! — zawołałem uśmiechając się, bo nigdy bez śmiechu nie mogłem spoglądać na niego. — Czemuż tak złości się radca?

Był to pan Dudziel, mój najbliższy sąsiad z hotelu,

103