Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nekiny, wyszli z mieszkania Wryńskiego, odprowadzen jego uśmiechem. Wydało im się nawet, że wtóruje mu jakiś chichot kobiecy.
— Nareszcie! — szepnął Różyc, w rzeczy samej, odzyskując władzę w rękach i w nogach, gdy tylko drzwi zatrzasnęły się za nim. — Lecz, ty biedaku...
Grodecki, kroczył nadal i sztywno i dopiero we wskazanem miejscu przystanął. Dziesięć kroków od kamienicy, zamieszkiwanej przez Kunar Thavę. Wzniesiona do góry dłoń opadła, a usta poruszyły się swobodnie. Był już najwyższy czas po temu, bo poczęto się za nimi oglądać, a kilku gapiów aż zatrzymało się, nie pojmując czemu idzie ulicą, wzniółszy groźnie prawicę ku niebu.
— Uf! — odetchnął głęboko. — A to mnie urządził!
Różyc w odpowiedzi pokiwał tylko głową. Policzki miał czerwone ze wstydu i upokorzenia.
— Ależ, mnie urządził! — mówił dalej Grodecki. Sam jeszcze nie wiem, cy mam prawdziwą rękę, czy sztuczną protezę! Tak mi zesztywniała! I szczerze ci powiem... O ile wczoraj jeszcze nie wierzyłem w te wszystkie djabelstwa, sądząc, że przesadzasz, widzę, że to czart, nie człowiek.
Chwilę milczeli, oddalając się pośpiesznie od fatalnego domu, wreszcie Różyc wyrzucił z siebie ze złością.
— Moja wina! Nie przygotowałem się należycie na to spotkanie! A on moją głupotę wykorzystał. Przecież, to obezwładnienie nas, jest zwykłą hypnotyzerską sztuczką! Na przyszłość, zabezpieczę się inaczej...

— Nie zrobi jej każdy hypnotyzer! bąknął Grodecki, poczem dodał niby zwątpiwszy w pomoc przyjaciela. — Ciężki jest pojedynek z tym łajdakiem... i... ty, sam...

84