Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z nim i jak go lekceważę jest fakt, że pana dzisiaj przyjąłem wraz z jego przyjacielem. A teraz sądzę, że wizyta panów trwała i tak zbyt długo!
Różyc i Grodecki porwali się ze swych miejsc, niby uderzeni biczem. Młody inżynier, który pozwalając mówić Różycowi, sam ledwie wstrzymywał swe oburzenie, nie mógł pohamować się dłużej.
— Poprostu, wyprasza pan nas za drzwi! — wyrzucił z siebie zduszonym przez gniew głosem. — Bardzo to uprzejmie z pańskiej strony! Ja, jednak przody nie wyjdę, póki z ust pańskich nie usłyszę obietnicy, że pozostawi pan moją narzeczonę w spokoju.
Kunar Thava spozierał obecnie na swych przeciwników, niczem nauczyciel, mający przed sobą dwóch niesfornych smarkaczy.
— No... no.. — rzekł. — A jeśli nie zechcę dać tej obietnicy!
— Pożałuje pan tego!
— Pożałuję? Ciekawe?
Grodecki stracił, ostatecznie, panowanie nad sobą.
— Panie Wryński! — krzyknął. — Choć wygląda pan na lat czterdzieści, jest pan podobno starcem, którego mógłbym być synem! Nie powstrzyma mnie ten wzgląd! Uważam pana za ostatniego łotra i szubrawca! — Trzyma pan, w swych szponach Murę, a z nas się poprostu naigrawa! Bo sądzi, że mu wszystko ujdzie bezkarnie i przed władzami gładko się wytłomaczy. Ale, jeśli zawiodły inne sposoby, pozostał jeden, niezawodny.
— Mianowicie? — tym razem głos Wryńskiego zabrzmiał prawie łagodnie.

— Połamię panu kości, by pana unieszkodliwić!

81