Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czej, przemawiał z uniesieniem, a teorja zła w jego ustach nabierała czegoś pociągającego. Wydawało się, że prędzej zachwyca się ludźmi, o których wspominał, niźli potępia ich.
Wryński zanadto był doświadczony, by nie poznać, co się działo w duszy Mury. Nagle roześmiał się głośno, a śmiech ten dziwnie fałszywem echem odbił się o ściany gabinetu.
— Ha... ha... — wymówił wesoło. — Nasz przyjaciel Bucicki przedstawia pani czarną magję i satanizm tak, jakgdyby pragnął panią do nich nakłonić. Obawiam, się że niedługo i pani zechce go poczytywać za satanistę! Ale tak źle nie jest! Wprost przemawiał w ten sposób, by się przekonać, jakie wywrze na pani wrażenie! Bo, okultyzm, ten który my studjujemy, a wraz z nami i pani studjować go zamierza, stanowi zgoła, co innego! To samozaparcie i wyrzeczenie się właśnie złych skłonności — mocno podkreślił te słowa — udoskonalanie się na każdym kroku!
— Co kto woli — znowu z kąta szepnęła zagadkowa Sara, lecz tak, że Mura nie mogła jej posłyszeć. — Suchy chleb, czy też chleb posmarowany kawiorem! Są oczywiście, panienki, które jeszcze się łudzą, że post i modlitwa zaprowadzi je do nieba!
Ale, ostre spojrzenie, jakiem obrzucił Wryński zebranych w gabinecie, wnet przywróciło im powagę. Sara wyprostowała się śród swych poduszek, przybierając skromną minę, a oczy Bucickiego, które do niedawna płonęły, stały się blade i matowe.
— Naturalnie — oświadczył — że mówiłem to tylko dla przykładu... Aby zaznaczyć, ile pokus istnieje na ta-

65