Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I każdy... każdy... — zagadnęła nieśmiało, — kto pozna drogę, może otrzymać dostęp do tych tajemnic.
Wryński patrzył teraz kędyś daleko.
— Każdy — posłyszała odpowiedź — kto na to zasłuży!
Nagle odezwał się Bucicki, człowiek o niesymetrycznej twarzy.
— Tylko — wymówił — tę siłę używać można na dobre i na złe! O ile jest używana na dobre, jak my to czynimy — nieuchwytna ironja zabrzmiała w jego głosie — nazywa się to białą magją. O ile na złe — magją czarną, lub też satanizmem...
— Satanizmem? — wykrzyknęła Mura, przerażona samem brzmieniem tego słowa. — Czyż są ludzie, którzy hołdują duchom ciemności?
— Bo, widzi pani — dalej mówił Bucicki, a z jego twarzy niesposób było wyczytać żadnego wyrazu — magja biała wymaga ascezy, poświęceń, wyrzeczenia się marzeń o władzy i bogactwie, wymaga służby dla dobra ludzkości. Czarna zaspakaja wszelkie ambicje, i tymi którzy łakną uciech światowych, daje w bród tego użycia...
— Ależ wszelkie hołdowanie niskim instynktom jest ohydne! — zaprotestowała szczerze oburzona — Studjujemy hermetyzm, poto, by stać się lepsi, doskonalsi.
— Oczywiście! dobiegł z kąta głos Sary Muray, która siedziała wtulona w poduszki otomany, a w tym głosie zabrzmiał nieuchwytny cień ironji. — Oczywiście...
Wryński, niczem monarcha wyprostowany w swym fotelu, poważnie skinął głową. Tylko Lesicka, siedząca w pobliżu Mury, niespokojnie poruszyła się na swem krześle,

63