Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szy rzut oka poczuje zaufanie. A tu, ta dziwna kobieta o miedzianych włosach i spojrzeniu zimnem i złem, niby wzrok bazyliszka i ten sekretarz, na którego twarzy malowało się, rzekłbyś, siedem grzechów głównych i ten wreszcie, zaufany uczeń o potwornem obliczu, którego sam widok mógł przejąć lękiem.
— Ekscentrycznie wyglądają! — pomyślała. — Nie, na adeptów, a jak degeneraci. Pozory jednak czasem bywają zwodnicze...
— Więc panią tak pociąga okultyzm? — wyjątkowo uprzejmie zagadnął Wryński, niby odgadując, co w jej duszy się działo i chcąc zatrzeć pierwsze złe wrażenie. — Wspominała mi o tem pani Lesicka...
— Tak jest, panie doktorze! — szepnęła w odpowiedzi, wiedząc, że „mistrz” szczególniej, w prywatmem życiu lubi, gdy tytułują go doktorem, choć „doktorat” ten był „hermetyczny”. — Niezwykle mnie pociąga wiedza ezoteryczna i jestem szczęśliwa, że w osobie pana doktora, poznałam jednego z najwybitniejszych jej przedstawicieli!
Komplement ten, który Mura już z góry ułożyła w swej główce, widoczną przyjemność sprawił Wryńskiemu. Poprawił się na swym tronie, spojrzał po obecnych — niezwykle czuły był bowiem na hołdy i „kadzidła” i wymówił.
— Jeśli ten, którego nazywają Wielkim Budowniczym Świata, dał mi jakąś wiedzę, to nie zamierzam jej chować pod korcem, a przekazać uczniom. Pragnę, by moi uczniowie... no i uczennice — tu swym gorejącym wzrokiem przeszył Murę — umieli, tyle, co i ja.
Była to wyraźna wędka na naiwną rybkę, a Mura

61