Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nawet Grodecki do niej się wybrał i przedstawił jej swe spostrzeżenia i swe obawy — nie odniosłaby to pożądanego skutku.
A czy wolno mu tak pozostawić Murę? Nie troszczyć się o to, co dalej się stanie, li tylko dla tego, że była oschła i przykra. Gdy nie wiedzieć czemu wyczuwa, że grozi jej poważne niebezpieczeństwo? I te samobójstwa i te trójkąty i ten dziwaczny bilet, który przypadkiem wypadł z książki.
Nie, on nie opuści Mury! Jego obowiązkiem jest ratować ją, a przynajmniej wyjaśnić, co to wszystko znaczy. Naprawdę, puste zabawki rozkapryszonej panny, nie przedstawiające nic groźnego, lub też... A dopiero, gdy wyjaśni, wtedy znowu pomówi o swej miłości.
Ale... kto... kto... mógłby mu rozświetlić te wszystkie mroki?
Nagle przystanął i prawie głośno zawołał:
— Różyc!
Tak, Różyc! On jedynie! Całkowicie byłoby zapomniał o nim. Różyc, który wiecznie siedzi w różnych djabelstwach i okultyzmie i któremu napewno nie obce są te wszystkie sekrety. Czemuż wcześniej nie pomyślał o nim.
Rozejrzał się dokoła. W swem podnieceniu, nie zważając na zadymkę zabrnął aż na Krakowskie. W pobliżu Plac Zamkowy i poprzez padający gęsto śnieg, widać jasno oświetlony pomnik króla Zygmunta...
A Różyc, ten dziwak, rezyduje na Starem Mieście, gdzieś na Kanonji...
Uśmiechnął się... Dziwnym zbiegiem okoliczności zdążał wprost do celu.

33