Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale drzwi były mocne, dębowe i wysadzenie ich zajęło dłuższą chwilę. Korzystając z tej przerwy, Grodecki podbiegł do narzeczonej i porwał ją w swe ramiona.
— Uratowana! — wyszeptał.
Tymczasem Den, ciekawie rozglądał się dokoła. Nawet przybycie znacznego policyjnego odziału, nie przerwało całkowicie orgji. Tylko, nieliczni uczestnicy, uprzytomniawszy, wstydliwie kryli się po kątach. Lecz, nadal dostrzec było można pary złączone w uściskach i dobiegały wyuzdane, rozpustne okrzyki.
— Ohyda! — mruknął ze wstrętem. — Nie przesądził Różyc! Potworny musiano im dać narkotyk, skoro nawet teraz działa. Są nieprzytomni. Ale, co powiedzą jutro, gdy otrzeźwieją w mnie w biurze, przy policyjnych badaniach?
Wreszcie, drzwi pękły. Daremnie jednak, szukano Wryńskiego i jego towarzyszki — znikli. Dom składał się z różnych zakamarków i należało je zwiedzić, po kolei. Natrafiono, ostatecznie, na długi, podziemny korytarz. Ten prowadził daleko, poza dom, w szczere pole. Tam widniały świeże jeszcze ślady kół samochodowych.
Komisarz pokiwał głową:
— Tędy uciekli! — oświadczył. — Autem, które oczekiwało na nich!
Wnet, wydał odnośne zarządzenia. Lecz i one okazały się bezowocne. Tylko, później, jeden meldunek głosił, że jakiś tajemniczy samochód, przebył tej nocy w pełnym pędzie niemiecką granicę, nie zważając na liczne strzały, a nawet salwy straży pogranicznej.

155