Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wreszcie Grodecki się zdecydował:
— Muro! — począł pierwszy. — Przybyłem nieoczekiwanie, bo pragnąłem się tobą rozmówić w poważnej sprawie! Twierdzisz, że jesteś o siódmej zajęta? Obecnie, po szóstej! Może nam ta niecała godzina wystarczy!
— Dobrze! — odparła, wydymając, jak to było w jej zwyczaju kapryśnie wargi. — Skoro ci na tem zależy! Ciekawam, coż tak niezwykłego się stało? Czemuż ten pośpiech? O czem pragniesz ze mną mówić?
— O nas!
— O nas? — zdziwienie zabrzmiało w jej głosie.
— O nas, Muro! Bo, czyż stosunek nasz jest taki, jakim być powinien?
— Nie rozumiem? — udała nieświadomość.
— Doskonale, rozumiem! Lecz, jeśli koniecznie tego pragniesz, bliżej wytłomaczę! Choć jesteśmy od roku zaręczeni, unikasz mnie ostatnio, otaczasz się ludźmi, którzy są mi niesympatyczni, a gdy ośmieliłem się zwrócić na to twoją uwagę poczęłaś się wprost chować przedemną i nigdy dla mnie nie masz czasu.
Twarzyczka Mury poczerwieniała.
— Znów zaczynasz — odparła z jawnem niezadowoleniem — te same piosenki! Że jestem lekkomyślna, że przyjmuję tych, którzy mnie bawią... Daruj, ale to zaczyna stawać się nudne! Mam wciąż siedzieć sama i żeby ci zrobić przyjemność studjować książki o urządzeniu fabryk lub budowie maszyn? Powiedziałam ci już raz... Przyjmuję, kogo chcę i nie pozwolę nikomu, w tym wypadku narzucać mi swojej woli... Nie chcę ci przykrości robić Janku, ale powiem ci szczerze...
— Słucham?

10