Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, niech pan hypnotyzuje! — wyrzekł, kierując w stronę Wryńskiego krzyż. — Daremne pozostaną te wysiłki. Zna pan chyba, pentagram Parakleta! Paraliżuje on działanie sił złych, sił którym pan hołduje. Jednocześnie daje moc jasnowidzenia! Cóż, czy i nadal uważa pan mnie za marnego przeciwnika? Nadal zamierza mnie lekceważyć?
Na twarzy Wryńskiego odbiła się wściekłość. Znał dobrze ten znak Parakleta, posiadający właściwość unicestwiania najbardziej skomplikowanych astralnych „uderzeń”.
— Ty... ty... — wycharczał.
— Muszę się pochwalić — przemawiał dalej, z odcieniem ironji — że udała mi się próba. Chciałem pana odnaleźć i odnalazłem. Bo i ja, posiadając ten pendagram, wpadłem w trans i dokonałem pewnej wycieczki w przestworza. Jednak, bez pomocy czarta. Zwykłej wycieczki medjalnej. Dowiedziałem się wtedy, gdzie pan przebywa. Nie pomogło, nawet, sprytne przebranie. Bo, miast, przyprawić sobie brodę, zgolił pan dzisiaj zarost, panie doktorze Wryński, — wskazał na jego gładką twarz. — A szkoda, z wąsami wyglądał pan znacznie lepiej...
Wryńskiego dusił gniew. Nie panował już nad sobą. Smarkacz, nieuk, pozwalał sobie na drwiny.
— Bucicki! — krzyknął. — Do mnie..

Bucicki, który stał opodal o kilka kroków, również zły, że intruz przerwał tak ciekawie zapowiadający się wieczór, rzucił się naprzód. Chciał pomścić poprzednią porażkę. Zbudowany, niczem goryl i obdarzony nieprzeciętną siłą, nie wątpił w swą przewagę. Zresztą, z pomocą śpieszył i Wryński.

153