Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dotkliwie ukarać. Żądam, wzamian, aby panią przekonać, kim jesteśmy, by przyjęła u dział w naszej ceremonji. Później swobodnie odejdzie. Więcej powiem. Może pani nawet wystąpić ze związku, mimo swych przysiąg i podpisów...
Murze zrobiło się mocno głupio. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Może długo szukałaby tej odpowiedzi, gdyż mimo wszystko, słowa Wryńskiego nie rozchwiały wszystkich jej wątpliwości, gdyby w tejże chwili, nie rozległ się stuk w drzwi. Do izdebki wsunęła się głowa Bucickiego i wyrzekł z naciskiem:
— Mistrzu! Pora zaczynać!
— Niech pan tu wejdzie! — oświadczył Wryński. — Bardzo dobrze, że pan się zjawił!
Wszedł. Był w czarnym płaszczu, takim samym, w jaki za poprzednim razem ubrano Murę.
Drgnęła. Potworna twarz Bucickiego, stale napełniała ją grozą. Przemogła się jednak — i podała mu rękę.
— W rzeczy samej, pora zaczynać! — mówił dalej Wryński. — Muszę odejść! A pan się zaopiekuje siostrą Amurah! Zechce pan jej przynieść maskę i płaszcz oraz przeprowadzi do kaplicy... I proszę, pod żadnym pozorem, jej nie opuszczać!
Nierówne oczy Bucickiego zaświeciły radośnie. Pojął zamiar Kunar-Thavy. Lubieżny i zepsuty do gruntu, już wczoraj pożądliwie spozierał na młodą dziewczynę.
— Zastosuję się do rozkazu, mistrzu! — odparł dwuznacznie.

Po chwili, w płaszczu i masce, w towarzystwie Bucickiego, szła jakimś mrocznym korytarzem. Wryński opuścił ich wcześniej. Idąc, rozglądała się ciekawie i od-

144