Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Doskonale! — powtórzył. — A teraz, wstanie pani, pójdzie do przedpokoju i tam nałoży kapelusik i futro.
I obecnie, nie zawiodło posłuszeństwo Mury. Rychło, już ubrana, otwierała wejściowe drzwi. Tylko, kręcąca się po przedpokoju służąca, spojrzała na nią ze zdziwieniem, ale wydawało się, że nie widzi wcale jej towarzysza. To zastanowiło Murę. Zastanowiło ją również, że gdy zstępowała ze schodów, postać idącego przed nią Wryńskiego, jakby zbladła. Chwilami, miała wrażenie, że jest on utkany ze mgły i niby duch bezszelestnie ślizga się po stopniach.
Przed domem, stała luksusowa limuzina. Mura pamiętała skądciś to auto. Czyż nie była to ten sam samochód, którym wraz z Lesicką jeździła na zebranie?
Drzwiczki limuziny rozwarły się raptownie a z nich wysunęła się czyjaś dłoń.
— Chodź, prędzej! — posłyszała szept, a w tejże chwili postać Wryńskiego znikła.
Znalazła się wewnątrz auta. Siedziała tam, wytwornie ubrana kobieta o miedzianych włosach i niepokojących, zielonych, jak u kota, oczach.

Kiedy Grodecki wraz z Różycem, znaleźli się z powrotem w mieszkaniu Rostafińskich, na samym wstępie, spotkała ich przykra niespodzianka.
— Panienka wyszła! — oznajmiła służąca.
— Jakto, wyszła? — zdziwił się inżynier. — Miała zaczekać na mnie w domu? Czy ktoś wstąpił po nią?
— Nie, nikt! Przez cały czas nie mieliśmy żadnej wizyty. Wyszła sama. Akurat, byłam w przedpokoju...

Nic nie rozumiał. A może starsza pani Rostafińska

125