Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— List był — odrzekł — ale zdążył mnie uprzedzić Wryński. Wydostał go podstępnie przez jakąś wysoką, o rudych włosach i zielonych oczach kobietę!
— Ach! — szepnęła, gdyż rysopis ten się zgadzał z wyglądem Sary, którą wczoraj poznała w mieszkaniu Kunar Thary.
Jakieś zasłony spadały z jej oczów, a złote pałace marzeń waliły się w gruzy. Pragnęła, jednak, być całkowicie przekonana. List zginął, a Różyc nie powiedział nic takiego, czego nie mógłby zmyślić. Może inny był powód śmierci Liny?
— A... czy... czy... nie posłyszał pan z jej ust nic ważnego?
Zrozumiał, o co jej chodzi.
— Owszem! — odrzekł. — Pragnie pani posiąść całkowitą pewność, że nie powtarzam bajeczki. Nieboszczka, wiedziona dziwnem przeczuciem, przewidziała i tę okoliczność, gdyby list zaginął... Zbyt dobrze znany był jej Wryński i jego sposoby... Prosiła więc, abym pani powtórzył, co następuje. Przed paru dniami została pani wprowadzona do loży „Braci i Sióstr Odrodzonych” i tam otrzymała imię Amurah, podczas gdy Lesicką nazywano — siostrą Annabel. A hasło w stowarzyszeniu brzmiało Simon...
— Tak! — szepnęła, nie mogąc nadał wątpić. — Więc, Lina...

Teraz, w jej pamięci poczynały się zarysowywać pewne drobne szczegóły, na które przedtem nie zwracała uwagi. Ciągłe zdenerwowanie Lesickiej i jej dość wyraźne półsłówka, że „lepiej będzie, gdy nie uda się na przyjęcie do stowarzyszenia, bo może jej zabraknąć odwagi.”

118