Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jasno żółtych waliz, kosztownych neseserów, a luksusowe przybory toaletowe i wykwintna, porzucona na krześle piżama świadczyły o wytwornych zamiłowaniach hrabiego.
Sam on był ubrany, jak poprzednio w ciemny, od pierwszorzędnego krawca garnitur, a jasno szary krawat spinała cenna czarna perła. W klapie marynarki miał jakąś cudzoziemską wstążeczkę orderową, a długie, niczem szpony palce bawiły się monoklem, wiszącym na cieniutkim, złotym łańcuszku
— Och, ce cher George! Cóż pana sprowadza? — odezwał się po polsku, z wybitnie obcym akcentem, często przeplatając mowę francuskiemi, lub angielskiemi zwrotami — Please sit down... Niechże pan siada...
— Co mnie sprowadza? — powtórzył młody Grąż, ściskając wyciągniętą rękę i zajmując miejsce w wielkim fotelu. — Przychodzę zwrócić mój dług, panu hrabiemu.
— Pocóż ten pośpiech, my dear, mój kochany?
Dżordżo uniósł brwi do góry.
— Przecież, nastawał, zdaje się, pan hrabia, abym co rychlej mu swoją przegraną zwrócił.
O’Brien, jakby zmieszał się trochę.
— Ależ nie nastawałem... Godne pożałowania nieporozumienie... Twierdziłem tylko, że nie powinno się grywać na kredyt, w przeciwnym bowiem razie...
— Zupełnie mi to wystarczyło — przerwał Dżordżo dość oziębłym tonem — aby panu natychmiast przynieść należność. Przegrałem do pana wczoraj w klubiku trzy tysiące! Jeszcze dwie godziny temu, kiedym prosił o prolongatę, twierdził pan, że będę zdehonorowany, o ile do wieczora ich nie zapłacę. Oto wieczór... i pieniądze leżą na stole...
Wyciągnął z kieszeni paczkę banknotów, otrzymanych niedawno od Bierkugla i odliczywszy od-

63