Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przystanął, zdziwiony tym okrzykiem.
— Poco?
— Chcę, abyś został! — oczy grzesznicy zabłysły, a na twarzy zarysował się dawny, władczy, namiętny wyraz.
— Poco? — powtórzył. — Wszak nie posiadam drugiej walizki z dokumentami?
Nie zwróciła uwagi na ten ironiczny docinek. Porwawszy się z kozetki, na której dotychczas siedziała, wsparłszy głowę na rękach — podbiegła ku niemu i mimo, iż odsuwał ją lekko — oplotła ciepłemi ramionami jego szyję.
— Nie takam ja zła, jak sądzisz! — wyszeptała.
— Nie takaś zła? Może zaprzeczysz temu, com powiedział...
— Ani myślę...
— Więc...
Ostatnie „więc“ wyrzucił Otocki już znacznie łagodniej. Magja ciepłych ramion, oplatających szyję poczynała działać. Lecz pani Vera nie tylko przy pomocy gry na zmysłach pragnęła przekonać kochanka.
— Słuchaj Olku! — rzekła, pociągnąwszy Otockiego w stronę kozetki i siadając tam wraz z nim — Pomówimy poważnie.
— Dawno cię o to prosiłem...
— Kiedy?...
— Co, kiedy....

— Przez te parę dni, namyślałam się... Sama nie wiem, co postanowić... Byłeś świadkiem mojej ze Stratyńskim rozmowy.

80