Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ma chwili do stracenia!... Pobiegła do ojca!... Jeśli nie przeszkodzą, bezwzględnie rozprawi się z Rytą...
— Z kim? Z Rytą? — powtórzył zdumiony.
— Tak... tak...
— Nic nie rozumiem... Toć ona jest...
— Pędź do mieszkania prezesa! — wypychała go prawie nie dając na zapytanie odpowiedzi. — Tam wszystko zrozumiesz... A ja go uprzedzę telefonicznie...
— Vero, choć słówko...
— Nie... nie... O życie chodzi... Nie czas na wyjaśnienia... Za wszelką cenę musisz dogonić tę warjatkę!



180