Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, detektyw prywatny. Ciekawam, co go tu przyniosło? Czy nas obserwował?
— Nie!
— Mówiąc naszym językiem, mniejszy drań od innych. Ale zawsze lepiej mieć się na ostrożności, z takim nigdy nic nie wiadomo.
— Wcale nie zwracał na nas uwagi!
— Czemuż miałby zwracać? Ja znam go z widzenia, lecz on mnie nie zna. Uważa nas, zapewne, za parę, przybyłą do „Mordowni” w poszukiwaniu silnych wrażeń i boleje, że jako „frajerzy”, łatwo się natkniemy na jaką zaczepkę.
— Może zechce nas śledzić?
— A niech śledzi. Cóż my złego robimy?
Ostatnia odpowiedź uspokoiła go zupełnie. Chyba mniej byłby spokojnym, gdyby mógł odgadnąć zamiary detektywa i gdyby się dowiedział, iż detektyw na chwilę nie przestaje myśleć o nim — o Welskim — i że siedząc, niby to tak obojętnie, czas cały obserwuje go uważnie.
Musiał jednak Den poczynić dostateczny zasób spostrzeżeń, albo też wyczuł, że dalszy wywiad utrudni mu zwrócona na jego osobę przez sąsiadów uwaga, bo rychło zapłacił, wstał i opuścił szynk, jakby w rzeczy samej, tylko na chwilę tu wstąpił, aby wypocząć i wychylić kufelek piwa.
— Poszedł już? — zagadnęła Mary.
— Tak!
— Hm... jednak mnie zastanawia...

— Co?

80