Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czorowe dzienniki, szukając w nich tak pożądanej dla siebie wzmianki o pochwyceniu przestępców. Choć dzienniki wciąż jeszcze zajmowała sensacyjna sprawa, zaznaczały, że włamywaczów nie udało się dotychczas zatrzymać.
Pokręcił nieco głową Leszczyc, nad tą opieszałością władz bezpieczeństwa, pocieszając się jednak, że Welskiego i jego kamratów, jeśli nie przyłapią dziś, to przyłapią jutro i już miał się zagłębić w inne wiadomości, zawarte w gazecie, gdy posłyszał tuż koło siebie wesoły okrzyk:
— A... jest pan hrabia!
Z zadziwieniem ujrzał Dena, stojącego na stopniu wagonu.
Detektyw uchylił grzecznie kapelusza i niemal uniżenie tłomaczył:
— Przeprosić muszę, że w taki to sposób przerywam podróż! Lecz działam z polecenia panny Reny Drohojowskiej! Narzeczona prosiła, aby pan hrabia zechciał bezwłocznie przybyć do niej.
— Ja... teraz? Do niej? Mam wysiąść?
— Tak, panna Drohojowska pragnie hrabiego powiadomić o czemś niezwykle ważnem!

Leszczyc nie mógł wahać się dłużej i usłuchać musiał podobnego wezwania. Ujął silnie w rękę torbę, która mu teraz ciężyła, niby ołów i zachowując minę jaknajbardziej obojętną, opuścił wagon. Pozorny spokój odzyskiwał z trudem. Wszak, kiedy ujrzał detektywa, w pierwszej chwili pomyślał, iż Den przychodzi go zaaresztować

200