Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystko wyjaśnić się musi. On zawsze wybrnie — bo zasada — most a pod mostem żelazna siatka...
Zapalił papierosa, spojrzał na zegarek i stwierdził, że pół godziny przeszło czeka na Drohojowskiego.
Zbliżył się do drzwi, pragnąc którego z domowników o bliższe szczegóły, co do powrotu dyrektora, się zapytać — nacisnął klamkę i...
Drzwi były zamknięte!
Cóż to znaczyło? Czyżby je zamknął Den?
Czemu?
Na chwilę nieokreślony lęk, przyczyny którego nie umiał sobie wytłomaczyć, targnął sercem kasjera. Pocieszył się jednak wkrótce. Z jakiej racji miano go zamykać, niby więźnia? Musiał Den, przez roztargnienie, przekręcić klucz w zamku, albo też świadomie wypłatał mu figla, mszcząc się za złośliwe zapytania. Figiel głupi, lecz niema nim się co przejmować, wszak wnet nadejdzie Drohojowski i go uwolni.
Zbliżył się do okna i chcąc skrócić chwile nudnego oczekiwania, począł wyzierać na puste zazwyczaj podwórze. Zauważył tam, teraz jakiś ruch — z garażu wyjechała luksusowa limuzyna Drohojowskiego i przystanęła przed tarasem, wiodącym do pałacyku.
— Pewnie panna Rena wybiera się do teatru! — wytłomaczył sobie niezwykłe o tej porze pojawienie się samochodu.

Po chwili, wysmukła sylwetka ukazała się na

196