Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czynił przytem tak groźny ręką gest, zaciskając palce, iż wyczuwać się dawało, że nie zawahałby się i własnoręcznie zadusił złoczyńców — skoro tylko zdążyłby się z niemi zetknąć.
Jeśli, wyrażając przypuszczenie, że sprawcy kradzieży nie długo nacieszą się swą zdobyczą — nie był kasjer zupełnie szczery — bo zrabowane tysiące leżały u niego w biurku — i zamierzał on się niemi długo nacieszyć — o tyle, w rzeczy samej, pragnął jaknajrychlejszego pochwycenia przestępców.
Gdyby w grę nie wchodziła osoba Welskiego — byłoby mu to obojętne. Niepochwyceni sprawcy bardziej jeszcze odsuwali wszelkie podejrzenia. Ponieważ jednak, pragnął raz na zawsze skończyć z Welskim — chciał, aby aresztowanie nastąpiło co rychlej. A że rychło nastąpi — wątpić nie mógł — wszak ściśle, wówczas w anonimie, skierowanym do władz bezpieczeństwa, wymienił — i Mary i Welskiego i Balasa...
To też, kiedy znalazł się w gabinecie szefa Drohojowskiego — ze zrozumiałem zainteresowaniem zapytał:
— Czy są jakie nowe wieści, panie dyrektorze? Czy tych zbrodniarzy już ujęto?
— Jeszcze nie — odparł Drohojowski, bledszy dziś, niż zwykle i widać zgnębiony poniesioną stratą — jeszcze nie! Ale Den zaręcza, że to niezadługo nastąpi!

— To Den prowadzi dochodzenie? — niezbyt

188