Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wcale nie mam zamiaru sprawdzać! Tylko o jedno poproszę! Skoro nadejdzie Welski, zechce mu pan powiedzieć, aby bezzwłocznie stawił się u mnie! Sprawa, którą mam do niego, w żadnym razie nie narazi pana na przykrości! — dodał pojaśniająco, aby rozproszyć obawy, mogące powstać w podejrzliwym umyśle złodzieja.
Lecz Balas zaprzeczył żywo:
— Pan Den, swój chłop, wiadoma rzecz, nikomu po próżnicy, krzywdy nie zrobi!
— Więc powtórzy mu pan?
— To sie wi!
Chcąc całkowicie zjednać sobie Wawrzona, detektyw wyciągnął na pożegnanie rękę, którą ten uściskał z niezwykłym szacunkiem, snać do głębi poruszony zaszczytem, jaki go spotkał. Lecz skoro tylko odwrócił się do niego plecami Den — szybko wykonał ulicznikowski gest — tym razem wcale nie świadczący o szacunku a świadczący, że sprytnie wykierował detektywa... na dudka...
— Co raz mniej zaczyna mi się podobać ten Welski — rozmyślał powracając do domu — wtedy siedział z tą dziewczyną w „Mordowni“ i widać było, że gustuje w jej towarzystwie... Później podał fałszywe nazwisko... Dziś wyszedł rano i wcale u mnie się nie pojawił, jakby unikał... Zaiste dziwne! Czyżby w więzieniu zdeprawował ostatecznie i śród przestępców czuł się najlepiej?

Gdy tak szedł, nie wiedząc, co o tem wszystkiem sądzić, jedna jeszcze tego dnia spotkała go

158