Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ten był naprawdę niezwykły. Okazał jej na wyścigach wielką przysługę a później nie chciał, ani przyjąć podziękowania, ani się z nią zapoznać. Dalej, przy powtórnem spotkaniu w Alejach, ledwie dał się nakłonić do rozmowy — a iluż tyle dałoby za rozmowę z nią, sam na sam, z urodziwą panną... Potem ciekawie opowiadał...
Fantazja Drohojowskiej rozigrała się na do bre. Sama jeszcze nie widziała, czy rzekomy Orwid odegra w jej życiu poważniejszą rolę, ale ciągnęło ją do niego... A wtedy przypominała sobie spotkanie, które wyznaczyła.
— Et, nie wypada, nie pójdę!
Lecz, jeśli kobieta mówi, że nie wypada i nie pójdzie, myśląc o człowieku do którego coś ją pociąga, napewno postąpi odwrotnie. To też im bardziej zbliżał się czwartkowy wieczór i godzina szósta, tembardziej zawzinała się Rena, tłomaczyła sobie, że to nieznajomy, że w rzeczy samej nic o nim nie wie — a już o piątej pospiesznie kładła kapelusz i w domu nie zatrzymałaby jej żadna siła. Ponieważ jednak każda kobieta, która popełnia jakiś czyn, poczytując go sama za niewłaściwy, czemś usprawiedliwić się nawet przed sobą musi — pocieszyła się w duchu:
— Zaproszę go do nas i przedstawię papie!. To bardzo zacny człowiek... i napewno sława w przyszłości!

O wpół do szóstej była już Rena w umówionem miejscu. Siadła jednak, nieco opodal, aby za-

152