Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A często a was bywają te wypłaty?
— Jakaś ty ciekawa dziecinko, zawsze w soboty... Co to dziś mamy? acha, środę... no to w piątek rano podejmę pieniądze, zostawię je przez noc w kasie, a rano, w sobotę, będę wypłacał..
Dziewczyna mało nie krzyknęła z radości, tak niespodziewanie łatwo szedł jej wywiad. Zadowoloną była, iż udało jej się spoić Bilukiewicza, bowiem język rozwiązał mu się na dobre. Nie zdradzając jednak swej radości, obojętnie dalej pytała:
— A dużo tam tego będzie?
— Przeszło trzysta tysięcy... Ale, przestań nudzić, pozwól dziecinko, lepiej się pocałować... co cię obchodzą sprawy naszej fabryki?
— Czekaj, czekaj, wujaszku... to strasznie ciekawe... i gdzie ty trzymasz tyle pieniędzy?...
— Jakto, gdzie?... w kasie...
— No, to ta twoja kasa musi być dobrze strzeżona... muszą jej pilnować wielkie psy...
— Jakie psy! — roześmiał się z rzekomo naiwnych zapytań dziewczyny — skąd w kasie psy? Jest jeden stróż, ale i ten idzie spać po północy...
— Tak... stróż idzie spać po północy! Ale tam muszą być... takie żelazne ściany, albo — zrobiła szeroki, pojaśniający ruch ręką — w ścianach armaty... jakto widziałam na jednym filmie...

— Oj, dzieciaku, dzieciaku, całą mądrość czerpie z kina! Żadnych żelaznych ścian u nas niema, ani armat, ani gazów trujących. Nasz za-

132