Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chciałem zaznaczyć, że Welski jest pod moją opieką!
— Cóż to znowu ma znaczyć? — spytał Leszczyc, spojrzawszy nań z góry.
— Powinien pan zrozumieć!
— Ja? Sądzę, że się pan upił... panie... jak się pan tam nazywa... i najlepiej zrobi, gdy opuści mój stolik!
Den, nie tylko nie zastosował się do tego życzenia, ale począł przemawiać przyciszonym głosem, — poufale.
— Hm... opuścić stolik?... Otóż, coby to było, gdybym zaczął opowiadać, żem widział hrabiego Leszczyca, jak zmawiał się z jakimś andrusem przed „Mordownią“?.
— Zwarjował pan!
— I dawał pieniądze za to, aby ten napadł na Welskiego!
— Proszę się wynosić!
— Zaraz... a podpisik na pokwitowaniu!
Ostatnie słowa dedektywa wywarły wpływ magiczny. Hrabia, który już zamierzał wszcząć głośną awanturę, kazać wyprowadzić przez kelnerów z sali Dena, a może go nawet uderzyć — drgnął i pohamował się nagle. Stanowczo tamten za dużo wiedział i wywąchał to właśnie, czego Leszczyc, obawiał się najbardziej. Czyżby?

— Panie Den — rzekł, zupełnie zmieniając ton a nawet przypomniawszy sobie nazwisko detektywa — mówi pan tak, że nic zrozumieć nie

126