Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mam pilną sprawę...
— Sądzę, mój panie — rzekł sucho hrabia — iż tu nie miejsce na załatwianie spraw, nawet najpilniejszych! Nie znam pana!
— Jestem Den, detektyw prywatny! Jeśli ośmieliłem się niepokoić to z tego względu, że hrabiego w domu zastać trudno, a przynoszę ważną wiadomość...
Czy to nazwisko dedektywa, czy wzmianka o ważnej wiadomości, lecz twarz Leszczyca rozchmurzyła się nieco. I on oczekiwał pewnej wieści z niepokojem, lecz znacznie później... Tu zaś w „Palace Hotel’u” musiał się pokazać na wszelki wypadek, dla niepoznaki... Ale czegóż chciał Den?
— Proszę! — wskazał na krzesełko.
— Wiadomość ta, sądzę, zaciekawi pana — mówił detektyw, zajmując miejsce — przed dwoma godzinami dokonano napadu na Welskiego...
Aczkolwiek Leszczyc, bez przerwy wciąż myślał o owym napadzie, fakt, że to Den właśnie przychodzi go o tem powiadomić, tak była nieoczekiwaną, iż zmięszał się na chwilę, lecz wnet odzyskał panowanie nad sobą.
— Napaść na Welskiego! — powtórzył obojętnie — cóż to właściwie mnie może obchodzić!

— Choćby z tego względu — mówił z niedostrzegalnym, ironicznym, w kąciku ust uśmiechem Den — że o ile wiem, jest to blizki kuzyn pana hrabiego, o ile się nie mylę brat stryjeczny...

124