Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pańska obecność niemiła? — w wyrazistych oczach Hanki odbiło się zdumienie, a ładnie zarysowane usta skrzywił dziwny grymas. — Skąd podobny wniosek?
Jeśli Fred zdecydował się rozpocząć drażliwą rozmowę, nic nie mogło go zatrzymać w pół drogi.
— W takim razie zechce pani mi wyjaśnić, co to wszystko znaczy... Pani zazwyczaj energiczna zrównoważona, jest teraz wysoce zdenerwowana, przybita... nieswoja... Kiedyśmy się spotkali na ulicy i zapytałem, skąd pani powraca, spostrzegłem wyraźnie zmieszanie...
— Nowe przywidzenia!
— Przywidzenia? Czemuż pani dziś taka zmieniona i blada, czemu oczy wydają się zapłakane i naraziłem się na jej gniew, biorąc do ręki książkę, traktującą o samobójstwie.... Pani podkreśliła w broszurze ustęp dwuznaczny ołówkiem!
— Panie Fredzie...
— Wnoszę więc, że dręczą panią jakieś troski... Może poważne zmartwienia, skoro rozpaczliwe myśli przychodzą do głowy... Może waha się pani przed jakimś stanowczym krokiem? A nuż umiałbym doradzić...
— Nie mam żadnych zmartwień!
— Czy to ładnie być tak skrytą, panno Hanko?
Teraz jej oczy zabłysły gniewnie.
— Jakiem prawem pan mnie bada? Skąd ta indagacja?
Fred nie zważał ani na szorstki ton panny ani też na głęboką zmarszczkę, jaka zasępiła jej czo-