Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oczekują poważne trudy, nie powinien nocy marnować na czczych gawędach... Gdyby nie twoja paplanina, dawno znajdowałbym się w łóżku...
— Moja paplanina, czy też twoje gorące afekty? — złośliwie odparła, czyniąc aluzję do niedawnych zalotów, a gdy mąż zbył milczeniem tę nową zaczepkę dodała:
Od godziny cię namawiam, żebyś poszedł spać, bo i mnie powieki się kleją.... A jak zaśniesz, to nie chrap... Tak chrapiesz, że wciąż się budzę... Wogóle przenoszę się jutro do saloniku, a samego cię zostawię w sypialni... Będzie wygodniej...
A gdy odszedł długo jeszcze nie mogła zasnąć, uradowana ze swego triumfu.
Pierwszy krok na drodze do całkowitej wolności został uczyniony, a dalsza karjera zależy tylko od sprytu. Bo Lenka, upojona powodzeniem ostatnich dni, poczynała wierzyć w swój sprycik, jak wierzy weń każda, najbardziej nawet ograniczona kobieta, póki życie potężnem uderzeniem kłamu tym wyrachowaniom nie zada.
Śmiała się jeszcze nazajutrz, leżąc wygodnie w łóżku, gdy mąż poszedł do biura. Zazwyczaj do jej obowiązków należało przyrządzić śniadanie, lecz obecnie tę czynność zepchnęła na „garnkotłuka“, a pan Ignacy nie śmiał zaprotestować.
Jedna tylko chmurka zaciemniała ten różowy horyzont, o ile to chmurką nazwać można, a była nią Helmanowa. Bo po dłuższem milczeniu właścicielki „Helwiry“ odezwała się wczoraj do Lenki telefonicznie, prosząc, aby ta przybyła do niej dziś, koło południa. Głos „szefowej“ brzmiał uprzejmie,