Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wać... Toć przyznaje pani, że nie uraziłem jej niczem...
— Przyznaję...
— Tedy...
Spojrzała mu teraz prosto w oczy i z mocnem postanowieniem wyrzekła:
— Wyjeżdżam!...
— Pani wyjeżdża?
— Tak...
Fred był coraz bardziej zdumiony. Wszystko raczej spodziewał się usłyszeć, niźli podobne, nieoczekiwane oświadczenie.
— Ależ nie zamierzała pani przed tem...
— Zdecydowałam się dziś w nocy.
— Z jakiego powodu?
— Różne sprawy rodzinne, w które zbyt długo byłoby pana wtajemniczać...
— Oczywiście, nie śmiem nalegać. A wolno zapytać dokąd nastąpi ten wyjazd...
— Czyż nie wszystko jedno?
— Jakto, wszystko jedno? — zawołał z oburzeniem. — Więc pani nie życzy sobie nawet, abym do niej pisywał...
— Później zawiadomię o adresie... sama do pana napiszę...
Raptem wyrwał się Fredowi gniewny okrzyk:
— Et, panno Hanko... Nie wierzę ja w ten wyjazd!
— Nie wierzy pan?
— Nie wierzę i basta! Pani nadal gra ze mną