Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cem wstrząsnęło straszliwe przeczucie. Porwawszy się z łóżka, wpiła się wzrokiem w przedmioty, leżące na stole. Ach, tam pośrodku leży dobrze jej znana mała walizka... Czerwona, skórzana, z inicjałami matki... Dalej, szereg kosztownych pierścieni... Ileż razy widziała je na jej palcach...
— Zbóje! Mordercy! — krzyknęła nagle, nieswoim głosem, pojąwszy wszystko. — Oprawcy!... Biedna, mamo!...
Dalszy krzyk stłumiły łzy. Lecz z za stołu, z zimnym błyskiem w oczach, już powstał apasz.
— Acha! — wybiegł z jego piersi złowrogi syk. — Znów, nie śpisz... Słyszałaś... Tem dla ciebie gorzej!.. Chcielim się z tobą inaczej załatwić... A teraz...

ROZDZIAŁ XI.
W odmętach Warszawy.

Tragiczna śmierć Helmanowej poruszyła najszersze kręgi stolicy. Nazajutrz, poranne pisma podawały szczegółowy opis potwornej zbrodni, rozwodząc się jednocześnie szeroko nad drastycznemi szczegółami z życia właścicielki „Helwiry“.
Fred, wraz z Bartmańskim, stawili się pierwsi w Urzędzie Śledczym, podając skwapliwie wszystkie posiadane informacje. Lecz informacje te, w gruncie rzeczy, raczej przeszkadzały, niźli dopomóc mogły do natrafienia na właściwy ślad. Gdyż zaraz nsuwało się pytanie, jaki zachodził związek pomiędzy morderstwem Helmanowej, a porwaniem jej córki?
Zarówno Tolek, jak i Maryśka, byli notowani