Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dopiero, gdy koło jedenastej, straciwszy wszelką nadzieję ujrzenia Tolka, już zamierzała udać się na spoczynek, rozległo się lekkie stukanie w wejściowe drzwi.
— On! Nareszcie....
Pędem pobiegła do przedpokoju. W rzeczy samej był to Tolek, a za nim stała panna Maryśka.
— Chodźcie, chodźcie prędzej! — wyrwał się niecierpliwy okrzyk Helmanowej, którą nie zdziwiło nawet, że para razem przybywa.
A gdy, w ślad za nią, znaleźli się w sypialni, dodała prędko:
— Możemy pogadać swobodnie! Niema nikogo prócz mnie w mieszkaniu.
Tolek z Mary zamienili szybkie spojrzenie, które uszło uwagi Helmanowej. Widocznie było im to mocno na rękę. Lecz, nie dając nic poznać po sobie, Tolek zaczął pierwszy, czyniąc zaciekawioną minę.
— Szanowna pani, Elwiro! — umyślnie, ze względu na obecność dziewczyny, zwrócił się w oficjalnej formie do dawnej kochanki. — Zastałem pani bilecik w domu i wnet pośpieszyłem na wezwanie. A ponieważ wspominała pani w nim i o pannie Mary, napotkawszy ją po drodze, ośmieliliśmy się wspólnie przybyć...
Helmanowej nie zastanowiła niezwykłość podobnego spotkania. Pragnęła corychlej przejść do interesującego ją tematu.
— Zginęła moja córka! — wyrzekła suchym tonem.
— Ach... panna Hanka! — udał nieświadomość.