Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rażona, ale jakoś ułożyło się wszystko... kocha mnie do szaleństwa, gotów, co zechcę uczynić! — śmiało blagowała dalej — Sądzę, że się ożeni nawet ze mną!..
— Pojmuję! — mruknęła Helmanowa, a choć nurtowała w niej złość, przybrała z powrotem uprzejmy wyraz twarzy.
Czy Lenka kłamie, czy też nie kłamie, na jedno wychodzi. Jeśli nawet „zmaniła“ Horwitza, awanturowaniem się nic nie poradzi. Stary dziad rozpalił się do ładnej gęsi i możliwe, że przez jakiś czas będzie szalał. Stanie dziś po stronie Lenki i jej się nie przestraszy. A za żadną cenę, nie wolno pokłócić się z Lenką. Jest ona potrzebna, jako narzędzie zemsty i lepszego Helmanowa nie znajdzie. Zmieni tylko taktykę. Uda serdeczną przyjaciółkę i tem łatwiej wciągnie Okońską w pułapkę.
— Szczerze się cieszę! — poczęła, przybierając czułą minę i pokrywając nią niezadowolenie, że zarówno dobry klijent Horwitz, jakoteż „głupia gęś“ wysunęli się z pod opieki — Cieszę się szczerze, że pani tak się udało!... Zresztą taka ładna kobieta, jak pani, zasługiwała na lepszy los... A dyrektor jest skończony dżentelmenem... Więc, zamierza się żenić? — dodała nieco złośliwie, znając płochość Horwitza...
— O... zamierza!... — przytwierdziła Lenka.
— No... no... Wspaniała partja!... Szczęśliwą mam rękę!... Bo ja właściwie przyczyniłam się do waszego związku!...
— Hm... tak!