Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jesteśmy pod bardzo przykrem wrażeniem! — pośpieszyła z odpowiedzią panna Zosieńka. — Iwan wczoraj sobie życie odebrał... Powiesił się w ogrodzie na drzewie. Wie pan, ten kozak...
— Niemożebne! — zawołał malarz, którego z różnych względów silnie uderzyła ta wiadomość — Niemożebne... Jakiż powód?
— Właśnie, bez powodu!
Gdy malarz z nadmiaru zdumienia tylko kiwał głową, a baron, wyjąwszy monokl z oka, na wszystko obojętny, przecierał go w milczeniu jedwabną chusteczką, Orzelska uznała za stosowne dodać:
— Od pewnego czasu zdradzał silny rozstrój nerwowy... Czasem mówił rzeczy, pozbawione wszelkiego sensu — tu wzrok hrabiny pobiegł w stronę malarza, jakby wyjaśniając ostatecznie, co znaczyło posłyszane z ust Iwana ostrzeżenie — lub nawiedzały go jakieś halucynacje... Przyznaję się, zbyt mało na to zwracałam uwagi, sądząc, że samo przejdzie... Teraz czynię sobie porządne wyrzuty... Tyle lat służył u mnie... Byłam do niego, naprawdę, przywiązana...
— Biedna Tamara — szepnęła Zosieńka — szalenie odczuła tę śmierć... Niby śmierć kogoś bardzo bliskiego... Od wczoraj jest taka smutna, że nie wiem, czem ją pocieszyć...
Po raz pierwszy odezwał się baron.
— Wcale się nie dziwię! — wyrzekł równym, nieco przytłumionym głosem. Znałem Iwana jeszcze z tych czasów, kiedy przebywał z panią hrabiną zagranicą. Był to sługa idealny...

91