Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiódł pokładanych w nim nadziei, a z ust paralityka znów wybiegło głupkowate:
— Acha... acha...
— Więc przystajesz! — odetchnęła z ulgą. — Spodziewałam się tego! Wynalazłam nawet dla twej córki kandydata na męża... Solidny człowiek... Doktór-chemik... Rozumiesz?
Lecz w pokoju rozlegało się już ciche chrapanie. Paralityk, z powrotem zasnął.
— Zwycięstwo! — wyrzekła głośno, nie krępując się jego obecnością. — Całkowite zwycięstwo. Ten idjota nie zdradzi mnie ani słówkiem! Bob zostanie moim zięciem, a ja się dobiorę do miljonów... Czy Zosia pokocha Boba? — dodała z cynicznym uśmiechem. — O tom spokojna!... I dla niej on wynajdzie proszki... Proszki, które wiodą do grobu...
W rzeczy samej znalazła wyjście z trudnej sytuacji. Dłużej znęcać się nad chorym, nie prowadziło do celu. Trudno też było zmusić do podpisania do kumentów, skoro był nieprzytomny. Sam tego nie mógł uczynić. Wodzić zań ręką po papierze? Później mogli się na tem poznać. Ale pochwycić Zosię,-podobno naiwną dziewczynę, w swe macki, stworzywszy pozory, że ojciec jest szaleńcem, to był najlepszy projekt... O, nie wymknie się jej teraz ona! A później prędko pozbędzie się na zawsze i starego i Zosi... Stanie się całkowicie wolna, a w jej posiadaniu znajdą się miljony...
Tak, miljony...
Jakiś, iście djabelski uśmiech, wykwitł na twarzy Orzelskiej. Na chwilę poczucie triumfu, zmąciło

50