Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Po tem, co uczyniła? Po torturach, które zadawała? Po tylu czynach przewrotnych i planowanych zbrodniach?
Orzelska, zmierzywszy szaloną wzrokiem pełnym nienawiści, odepchnęła ją lekko.
— Proszę zaprzestać tych komedji! — wyrzekła ostro. — I nie zastępować mi drogi! Widzi pani sama, że nikt tu zatrzymywać mnie nie zamierza!
— Ach, tak!
Nagle stała się rzecz straszna. Czarno ubrana kobieta sięgnęła błyskawicznym ruchem do kieszeni...
— Co robisz, kochanie? — zawołała przerażonym głosem hrabianka, odrywając się od ojca i spiesząc w jej stronę.
Lecz, już było za późno. Strumień źrącego płynu dosięgnął pięknej twarzy Tamary, a ta z nieludzkim jękiem, zatoczyła się w róg gabinetu.
— Oblała ją! Oblała ją kwasem siarczanym, przeklęta wiedźma! — ryknął nie swoim głosem Raźnia-Raźniewski, podbiegając do zeszpeconej kochanki.
Tymczasem, szalona zanosiła się teraz złym, a nieprzytomnym śmiechem.
— Ha... ha... ha... — rozbrzmiewał on niesamowicie w pokoju. — Idź!... Idź!... wolno... Lecz nikogo już nie uwiedzie twa uroda i nikogo nie przyprawi o zgubę... Idź... i wiedź dalej nędzny żywot, jako straszydło!
Z szatańskim triumfem spojrzała na swe przerażliwe dzieło.
Istotnie, w przeciągu kilku sekund, twarz Tamary, zamieniła się w potworną, krwawo-siną maskę,

303