Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ła do tyłu, a jej palec wznosił się groźnie w kierunku Orzelskiej.
— Czekałam cię! — przeszył powietrze gniewny wykrzyknik. — Tu cię czekałam, ty córko piekła!
Hrabina za wszelką cenę, pragnęła opanować ogarniający ją lęk.
— Czego pani chce?
— Kary!... Kary!... — wymówiła ze złym śmiechem czarno ubrana kobieta. — Chcesz, zdaje się uciec? Prędko nie uciekniesz!
Następowała tak ostro na Orzelską, iż ta mimowolnie cofnęła się o kilka kroków. Raźnia-Raźniewski, nic nie rozumiejąc z tej całej sceny, patrzał na szaloną szeroko rozwartemi ze zdumienia oczami.
Ona tymczasem, przystanąwszy, pośrodku garderoby, rzuciła Orzelskiej prosto w twarz:
— Już zamordowałaś męża?
Tamarze zimne krople potu spływały z czoła W ostatniej chwili miało stanąć przed nią to widmo? Straszliwa zmora, o której myśl zawsze się starała odsunąć jaknajdalej. Przychodzi, żądając porachunku?
Z trudem postarała się opanować. Nie zgubi jej obecnie ta przeklęta warjatka. Pozbędzie się jej Tamara, jak już parę razy pozbywała się w życiu. Należy ją tylko wciągnąć do wnętrza willi, aby swym wrzaskiem nie zwabiła przechodniów i służby. Sama jej dała pretekst najlepszy.
— Twierdzi pani, że zamordowałam męża? — rzekła pozornie spokojnie, choć nadal unikając wzroku czarno ubranej kobiety. — To jeden ze zwykłych

286