Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tak!
Podłoga porusza się, najwyraźniej oddziela się jakby od ściany, a za nią ukazuje się ciemna głębia!
Otwór mroczny skąd wieje dziwny chłód. Podłoga znika coraz więcej, a próżnia zbliża się do Zosieńki. Wnet rozewrze się odchłań u jej stóp, a ona, nie mając nawet o co się zaczepić, bo ściany są gładkie w tę odchłań runie?
— Boże!
W swem przerażeniu, przycisnęła się mocna do kafli, o które stała wsparta i patrzyła, co dalej nastąpi.
Otwór już zajmuje pół celi, jeszcze parę sekund, a wtedy...
— Łotrostwo! — zawołała Zosieńka — Toć to pułapka, w której znajdujący się człowiek spada do lochu, lub studni! Jestem zgubiona! Nietylko zgubiona, lecz patrzeć jeszcze muszę, jak powoli idzie do mnie nieuchronna zagłada!
Coraz bliżej i bliżej...
Jakby kto z góry poruszał sprężynę, a za każdem poruszeniem usuwała się podłoga.
— Co za zbój! — pomyślała Zosieńka — aby pastwić się tak bez serca! Mało że zabija, na dodatek dręczy przed śmiercią! Nikt inny tego nie czynił, niżli Tamara, lub ten łajdak, Raźnia-Raźniewski!
Aż podniosła do góry dłoń, zaciśniętą w piąstkę z bezsilnego oburzenia...
Och, gdybyż mogła przewidzieć, że nikt inny nie naciska tej sprężyny, tylko właśnie Bob, sam niosąc śmierć swej ukochanej...

274