Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

natrafił na drzwi, obite pomalowaną na biały kolor blachą, nie pomogło mu to wiele.
Intuicja zakochanego mówiła wyraźnie, że za temi drzwiami znajduje się Zosieńka. Ale były mocno zamknięte, nawet pozbawione klamki, a mimo uporczywego dobijania się, nie posłyszał z za nich najlżejszego odgłosu. Na jego wołanie nikt nie odpowiedział wołaniem.
Cóż to znaczyło?
Boba oblał zimny pot. Zwiodła go Tamara? Nie znajduje się tam Zosieńka? Wszystko było kłamstwem? Wyrządzono krzywdę, biedaczce? A może wogóle wykreślono z liczby żyjących, gdyż domyślała się zbyt wiele?
Zrozpaczony, popędził na górę.
Z całej siły począł łomotać w drzwi, wiodące z hall‘u do dalszych pokojów. Usiłował je wyważyć, lecz były mocne i nie ustępowały. Wydawało mu się chwilami, że z kądciś zdala, może z gabinetu Orzelskiego, dobiegają odgłosy podnieconej rozmowy, a jakiś nieznany mu głos coś krzyczy z gniewem, rzuca pogróżki. Ale, widocznie, zdawało mu się tylko. Bo, choć coraz silniej łomotał, nikt od zewnątrz nie pośpieszył z pomocą, aby go zwolnić z więzienia.
Wreszcie, zniechęcony, puścił klamkę...
Nadsłuchiwał w skupieniu...

269