Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tamara, że nie da się on zachwiać w swych postanowieniach, ani pieszczotą, ani groźbą. Więc przybywał, jako wróg, żeby ich „położyć“ ostatecznie.
Wyraz okrucieństwa wykrzywił twarz pięknej kobiety. Samo fatum zsyłało go w jej ręce i spokojniejsza wyjedzie, nasyciwszy swą zemstę.
Mrugnęła na Raźnia-Raźniewskiego, poczem uczyniła parę głośnych kroków, niby idąc z dalszych pokojów i otwarła drzwi.
— Ach, to ty, Bobie! — rzekła, jakby pomiędzy niemi nic nie zaszło.
Cofnął się nieco i pobladł na jej widok.
— Czemuż patrzysz na mnie tak głupio! — uśmiechnęła się, znakomicie grając komedję. — Skoroś tu przyszedł, musiałeś być przygotowany, że mnie spotkasz? Dobijałeś się natarczywie! Ponieważ służącej niema w domu, sama postanowiłam ci otworzyć... Wejdź.
Zerknął na hrabinę nieufnie, lecz cofać się już było za późno. Udając się do pałacyku Orzelskich, liczył, iż drzwi mu otworzy pokojówka i że bezpośrednio rozmówi się z Zosieńką. Stało się inaczej. Ale nic na to nie mógł zaradzić, bo Tamara była i nadal oficjalnie panią domu. Niechętnie wszedł do hallu, rozmyślając, w jaki sposób uda mu się porozumieć z ukochaną.
— Przywiodła cię skrucha? — pozornie wesoło rzuciła Orzelska, zamykając drzwi za nim.
— Et!... — mruknął i rozejrzał się dokoła.
W hallu było ciemno. Tamara umyślnie nie zapaliła ta mświatła i Szarecki nie dostrzegł awantur-

265